Miejsce Inicjatyw Pozytywnych stworzone zostało przez Miśka i Kamyka /Michał Łapiński, Kamila Kulpa/ głównie z myślą o młodych ludziach, na wzór Szkół pod Żaglami, ale dziś działa na rzecz każdej grupy społecznej i wiekowej. Powstało w budynku, który jeszcze w 2005 roku był zwykłą oborą, a dziś jest przytulnym miejscem, do którego przyjeżdżają najróżniejsze grupy dzieci, młodzieży i dorosłych. Dokładną historię przemiany starej obory możesz poznać w poniższym artykule:

Kacze Bagno, czyli szkoła życia

 Anna Kamińska 

Michał Łapiński /MIŚ/

-To jest tak. Odbierasz telefon. Jesteś organizatorem wyprawy. Dzwoni matka i mówi, że chciałaby wysłać na nią swojego syna. Że on jest zdolny, fajny i chciałby pojechać. A ona by chciała, żeby on przeżył przygodę. Ty mówisz tak: Nie ma sprawy. Tłumaczysz zasady: Syn musi być zdrowy. Wyprawa jest tu i tu. Kosztuje 4500 zł za miesiąc i… nagle słyszysz jęknięcie w słuchawce. I długą ciszę. I czujesz, że tej kobiecie lecą przez głowę cyfry. Że ona analizuje cały budżet domowy. Myśli i przelicza: ile ona zarabia, ile mąż zarabia, ile mogą zapłacić. I pada takie zdanie: To my się zastanowimy. Koniec rozmowy. Nienawidziłem tej ciszy w słuchawce. Nie wiedziałem co takiej matce powiedzieć. Jednej, drugiej, dziesiątej. Dużo było takich telefonów. Wymyśliłem więc coś, żeby przerwać tę ciszę. To był pierwszy krok do powstania Kaczego Bagna.

Lansiarz zostaje kaczorem

W dzieciństwie Michał przyjeżdżał do Kaczego Bagna pomagać ojcu. Z niemieckiego folwarku, zaznaczonego na starej mapie jako Kacze Bagno, została tu ogromna obora. Tata Michała hodował w niej najpierw krowy, a potem owce. Michał zaganiał je na pastwisko albo siadał z wędką nad małym jeziorem i łowił karasie.

Wychowywał się kilka kilometrów dalej w Nowym Mieście Lubawskim. Po podstawówce poszedł do technikum rolniczego. -Do liceum by mnie nie przyjęli. Nie chciałem się uczyć. Jeździłem z kolesiami na dyskoteki: pić, bić – uprawiać lansik. W technikum miałem średnią 3,5. Z drugiej do trzeciej klasy ledwo zdałem. Zostałem przepchnięty.

Mama Michała powiedziała wtedy: dosyć. Zauważyła w telewizji, że jest jeszcze jedno wolne miejsce na rejs Szkoła pod Żaglami, organizowany przez kapitana Krzysztofa Baranowskiego. Taką cztero miesięczną szkołę charakteru. Kazała Michałowi zapamiętać numer z paska z telewizora (udało się, choć nie ma pamięci do cyfr) i zadzwoniła, żeby zgłosić syna na wyprawę.
To nie był tani wyjazd, ale było ich na to stać. –Mama miała sklep spożywczy, tata 60 hektarów ziemi i kurnik. Wszystko dobrze szło. Ten rejs kosztował wtedy tyle co równowartość poloneza. Ojciec nie wierzył, że to mi coś da, ale mama miała nadzieję. Wyjęła z banku pieniądze i wysłała na konto organizatora rejsu w Warszawie. Michał miał wtedy 17 lat. Ze statków widział tylko omegę na jeziorze. 

Wśród kaczorów

Przygoda Michała w 1993 roku zaczęła się tak: wsiadł z innymi chłopakami w samolot, a na południu Afryki przesiadł się na pokład żaglowca. –Życie na statku to była zupełnie inna bajka, niż świat w którym dorastałem. Nie dyskoteka i lansik autkiem, tylko ciężka praca i dużo nauki. I dyscyplina. Wszystko biegiem jak w wojsku. Dostałem mocno w tyłek.

Szył żagle, wymieniał liny, rozkręcał i czyścił starą pompę fekaliową. Wstawał na nocne wachty, biegał na pokład i na dzwonek alarmu zwijał żagiel. Czyścił zardzewiałe elementy statku i malował.

Pamięta do dziś jak w czasie sztormu po siedemnastym pawiu, podszedł do niego oficer i kazał coś wyszorować. Na statku bez przerwy coś było do zrobienia.

Bo morze nie zna słowa: jestem zmęczony, mam dość. Jest sztorm – trzeba działać. Jako jeden z 35 kaczorów, młodych chłopaków na pokładzie, nauczył się spać na stojąco albo na siedząco w ławce w przerwie lekcji. I być czujnym kiedy przyjdzie nauczyciel. Żeby potem zaliczyć przedmiot i wyjść do portu. Na statku była taka zasada: Nie zaliczysz działu z historii – nie wychodzisz. Na wszystko trzeba było sobie zapracować.

Na rejsie nie było czasu na ślęczenie nad książką, więc nauczył się szybko uczyć. -Zwijając z innymi kaczorami żagle zrozumiałem co to znaczy praca w zespole. I odpowiedzialność. To, że trzeba uważać i myśleć przy każdej czynności, żeby nie posłać całej załogi na dno. Morze i praca w tropikach pokazały mi, że można się jednak w życiu sprężyć i coś zrobić.

Po powrocie z rejsu koledzy wyciągali go na dyskotekę. Nie poszedł. -Nie potrzebowałem już dyskoteki, alkoholu, czy kolesi, którzy nic w życiu nie robią. Rodzice byli już o mnie spokojni. Mój ojciec poradził nawet sąsiadowi, żeby też posłał na rejs swojego syna. Nawet za ostatnią koszulę – bo warto. Nauczyciele w szkole powiedzieli: -Z Łapińskim już nie ma problemu.

Śmierdzi, bo emulguje tłuszcze

Zdał dobrze maturę i dostał się na biologię. Studiował i pływał, bo połknął bakcyla. 3,5 miesiąca w ciągu roku spędzał na morzu. Na „Chopinie”, na „Darze Pomorza”, czy jako bosman na „Pogorii”. Po sesji zostawiał indeks, brał worek i wsiadał w pociąg do Gdyni. Z tamtych wakacji pamięta tylko morze i porty: Amsterdam, Rotterdam, Lizbona, Genua itd.

Na studiach był trzeci na roku. Obok jego podręcznika z biologii molekularnej leżała książka do nawigacji. Studiował i uczył się do egzaminów na kolejne patenty. Kiedyś jeden kapitanów „Pogorii” organizował swoją szkołę pod żaglami dla licealistów z Warszawy, miesięczny rejs do Egiptu i Izraela. Michał popłynął z nimi jako oficer.

Na rejsie ktoś z nauczycieli nie mógł poprowadzić lekcji i Michał został z uczniami. Nie rozumieli czegoś z biologii (uczyli się o rozmnażaniu) więc im wytłumaczył. W kabinie obok lekcji przysłuchiwał się dyrektor szkoły. Usłyszał jak Łapiński poprowadził lekcję i zaproponował mu u siebie etat. Na następny rejs popłynął już jako nauczyciel biologii.

Na kolejnych zaczął uczyć modułu: bio-chemio-fizyki. Tłumaczył dzieciakom, że cukier, który codziennie wsypują do herbaty to disacharyd, złożony z glukozy i fruktozy, a sól kuchenna to chlorek sodu. Kupował na straganach przy portach ryby, wyciągał z niej wątrobę i pokazywał, że śmierdzi dlatego, że emulguje tłuszcze. Piekli razem chleb i na podstawie pieczenia analizowali wszystkie procesy bio-chemio-fizyczne.

Kiedy na kolejnym z kilkunastu miesięcznych rejsów, na które jeździł z dzieciakami z całej Polski, okazało się, że zabrakło dyrektora szkoły pod żaglami – został dyrektorem i kontrolował przebieg edukacji w szkole na morzu.

Michał: -W 2004 roku organizowaliśmy kolejny rejs szkoły pod żaglami, tym razem dla dzieciaków z Olsztyna. Mój numer telefonu był dostępny dla rodziców, którzy chcą wysłać na rejs swoje dziecko. Dzwonili i pytali ile to kosztuje. Nie stać ich było na tę szkołę, ale wymyśliłem więc, że na nią zarobimy. Zacząłem wtedy odpowiadać rodzicom: Rejs kosztuje tyle i tyle, ale mam pomysł jak syn może na niego zarobić. Nie musiał już słuchać ciszy w słuchawce.

Rejs za krzesło

Powiedział dzieciakom chętnym na rejs: –Zrobimy solidne drewniane meble ogrodowe: ławy, stoły, krzesła i sprzedamy je na festynie. Zarobicie pieniądze. Na początku wakacji zorganizował w Majdach pod Olsztynem obóz pracy „Zakrześle”. Za sprzedane „krzesło” dzieciaki miały pojechać na wakacje. W czerwcu pracowali nad meblami, w lipcu zorganizowali festyn i zarobili po 1000 zł na głowę.
-Festyn się nie do końca udał, bo po dwóch godzinach zerwała się ulewa. Dzieciaki walczyły z żywiołem. Biegały i przykrywały meble folią, rozpalały gasnącego grilla – wspomina Łapiński. Samochody odjeżdżały, ludzie uciekali z deszczu, a zakrześlacy walczyli. -Widok ich walki był niesamowity. Zachowywali się tak jak zgrana załoga na pokładzie, która na gwizdek ciągnie żagiel. Pomyślałem wtedy, że im już szkoła pod żaglami w zasadzie nie potrzebna.

Żeby jednak popłynęli znalazł sponsorów. W ten sposób 15 osób za ich pieniądze, wyłożone przez rodziców i te zarobione na obozie popłynęło na rejs. – „Zakrześle” było dla mnie sygnałem, że można zorganizować coś takiego jak szkoła pod żaglami na lądzie. Miejsce, gdzie dzieciaki mogłyby pracować i tak jak na morzu uczyć się życia. I że ja przecież mam nawet miejsce, gdzie można by taką szkołę życia zorganizować – oborę i kawałek ziemi, którą przepisał mi tata. Kacze Bagno.

O czym on mówi?

Zabrał do Kaczego Bagna swoją dziewczynę Kamilę Kulpę i opowiedział o tym, że marzy mu się, żeby uczynić oborę substytutem żaglowca. Że można oborę przebudować i wprowadzić tu takie same zasady jak na żaglowcu. Na przykład, że śpi się w jednej sali jak w kubryku, co sprzyja integracji i uczy zasad życia w grupie, czy odbywa wspólne dyżury w kuchni, a na zajęciach pracuje w 10-osobowych grupach, bo tak jest efektywniej.

Kamila Kulpa /Kamyk/

 – Kiedy Michał mi o tym opowiedział pomyślałam: – O czym on mówi? W oborze był wtedy smród, obornik po kolana, pełno kurzu, a na środku stała chwiejąca się drabina, po której wchodziło się po snopy słomy. Usiedliśmy więc na trawie przed oborą. Michał dalej planował. Że będziemy tu nie tylko robili „Zakrześle”, ale realizowali duże projekty dla młodzieży: warsztaty teatralne, szczudlarskie, tańca z ogniem, gry na afrykańskich bębnach… To wszystko na tle prawdziwej obory brzmiało zupełnie nierealnie, ale… zaraził mnie tym marzeniem. Zaczęłam oczami wyobraźni widzieć to miejsce.

Kamila uwierzyła w Kacze Bagno tak, jak inni, którzy zaraz potem zaczęli przyjeżdżać tu do pracy. Zaczęli im pomagać ci, których Michał zabierał wcześniej na rejsy szkoły pod żaglami. Przyjeżdżały na weekendy 20-30 osobowe grupy młodzieży z Warszawy, Olsztyna, Gdańska, czy z Rudy Śląskiej. Zakładali maski, żeby nie nałykać się pyłu, brali kilofy, łomy i remontowali oborę. 

Nic tylko robić karierę

Michał miał odłożonych trochę własnych pieniędzy. Zaczął w wakacje pracować w niemieckiej firmie, która ściągała długi od rolników w postaci zboża. Miał służbowy samochód, laptop, telefon i świetną prowizję. Potrafił się z rolnikami dogadać. Interes się świetnie kręcił. Zaoszczędził sporo pieniędzy. Nie miał pojęcia, że za chwilę wyda na oborę, przydadzą się w Kaczym Bagnie.

To była sezonowa praca, bo na co dzień pisał w Olsztynie doktorat. Pomysł na Kacze zrodził się na koniec studiów. Mógł zostać na uczelni i rozwijać karierę naukową w biologii molekularnej. Etat czekał. Koncern niemiecki też był otwarty na dalszą współpracę. I pojawiła się duża firma chemiczna, która szukała biotechnologa. Michał: -Nic tylko robić karierę: zostać na ciepłej posadzie albo przykleić się do któregoś koncernu i zostać pięknym i bogatym.

A on wybrał Kacze Bagno. Dlaczego? –Kiedyś w weekend, gdy sprzątaliśmy oborę przyjaciel zatrzymał mnie na korytarzu i zapytał: Czy ty to widzisz? Dwudziestka 16-latków zrzucała wtedy gruz z obory na przyczepę. W smrodzie, kurzu i pyle. To byli ci, którzy brali udział w „Zakrześlach”. Przyjechali tu za darmo ciężko pracować. Spali na sianie, gdzie grasowały niesamowite ilości myszy, a rano wstawali i mi pomagali. Uwierzyli mi, że stworzę w Kaczym Bagnie fajne miejsce. Nie mogłem tego zostawić i zająć się czymś innym. To już za daleko poszło.

Czyś ty zgłupiał?

Rodzice Michała zareagowali na pomysł porzucenia kariery naukowca: -Czyś ty zgłupiał? Znajomi, którzy odwiedzili oborę byli z nimi zgodni: -Michał zwariował. Nie wierzyli, że to wypali. Wsparli go jednak finansowo. I jedni i drudzy. Pomogli też rodzice dzieciaków, którym organizował rejsy. Widzieli, jak syn się zmienił po rejsie więc dorzucili od siebie trochę pieniędzy. Na przykład na podłogę.
Przydały się, bo jak powstała podłoga mogli prowadzić warsztaty. Kamila wymyśliła, żeby na kolejne „Za krześle” zarobili nie tylko meblami, ale też warsztatami. Napisała projekt „Rzeźbiarze marzeń”. Przeszedł. Dostali na warsztaty rzeźby w korzeniu i na wakacje pieniądze z unii. Zarobili też wystawiając potem spektakl teatralny, dając pokazy fireshow i sprzedając zrobioną na warsztatach biżuterię i ceramikę.

Obora zaczęła się zmieniać. Powstała klatka schodowa. Łazienki. Kupili piec. W dużej sali –sypialni na piętrze pojawiło się 15 piętrowych łóżek. Kamila zaczęła pisać kolejne projekty do fundacji grantodawczych. Unijne, czy do Fundacji Batorego. Przechodził jeden z drugim. Po „Rzeźbiarzach marzeń” zorganizowali akcję „Chodź, pomaluj mój świat”, dzieciaki malowały mur. Zaczęli proponować licealistom i gimnazjalistom warsztaty np. kabaretowe (dziś szkoły dowiadują się pocztą pantoflową.) Do obory, zamienionej w 2007 roku w dom-żaglowiec, zaczęły przyjeżdżać z całej Polski autokary młodzieży. Kacze Bagno zaczęło żyć.

Narnia, paszarnia, cafeteria

Nazwali oborę: Kacze Bagno – Miejsce Inicjatyw Pozytywnych. Takich, które prowokują młodzież do działania. Budzą w niej pasję. Tworzą alternatywę dla papierosów, alkoholu i narkotyków i przez tę pasję wychowują – budują „kręgosłup”. -Kacze Bagno to po prostu taki nasz niezależny dom kultury – mówi Michał Łapiński. Mieszka w tym domu (w byłej oborze) razem z Kamilą i dwójką instruktorów.

 -Ten drewniany taras przed oborą dobudowaliśmy – mówi Michał, zapraszając do środka. –Kiedyś tu było po prostu wejście do obory. Po prawej stronie od wejścia zrobili kuchnię. W byłej paszarni. Na wprost ładną salę warsztatowo – koncertową z drewnianą podłogą i nagłośnieniem. -W tym miejscu, gdzie stoisz mieszkało jeszcze w 2004 roku 30 byków-mówi Michał. -Wjeżdżało się ciągnikiem i z przyczepy wysypywało siano.

Dziś zamiast rzędu byków w jednym końcu sali stoją tu bębny, w drugim została urządzona garderoba. Wejście do obory zmniejszyli, bo takie wielkie na ciągnik było niepotrzebne. Wykuli też dodatkowe okna w oborze, żeby było jaśniej. Naprzeciwko kuchni urządzili kotłownię, obok łazienkę. Z części korytarza przy głównym wejściu zrobili klatkę schodową. Po schodach wchodzi się na górę, m.in. do mieszkania Michała i Kamili.

Na swoje mieszkanie nie mówią dom, tylko obora. Kamila: -Ten dom nazywam oborą. Zgodnie z prawdą. Kiedyś tu przecież była prawdziwa obora. Wyjeżdżam czasami gdzieś na szkolenia (ostatnio związane z organizacjami pozarządowymi, chcemy się z Michałem rozwijać). Jak ktoś mnie pyta gdzie mieszkam odpowiadam, że w obórce. Ludzie się śmieją.

Na piętrze obory jest biuro i w holu korytarza cafeteria, czyli miejsce, gdzie można posiedzieć z laptopem albo obejrzeć film. Michał: -Okupują to miejsce dzieciaki, których wyganiamy stąd do sypialni spać . Za cafeterią znajduje się ogromna sala z łóżkami na 30 osób tzw. Narnia (od „Opowieści z Narni”) z łazienkami i otwartą antresolą dla ich opiekunów.

Duża sypialnia to jeden z praktycznych pomysłów, przeniesionych z żaglowca, gdzie wszyscy śpią w furcie. Otwarta antresola to pomysł Michała. Jest bezpieczniej. Michał: -Uczniowie wiedzą, że na antresoli śpią nauczyciele i wszystko widzą. Nauczyciele też wszystko widzą. I jedni i drudzy nie otwierają flaszki jak na szkolnej wycieczce w zamkniętym pokoju.

O seksie, narkotykach, alkoholu

Pierwsza noc dzieciaków, które przyjeżdżają na tydzień, dwa do Kaczego Bagna wygląda tak. Michał: -Do 5.00 rano nie śpią. Jest chaos. Na sali padają takie teksty: Zamknij się. To ty się zamknij. To ty się kurwa zamknij. Ty się zamknij, śmierdzą ci nogi. Nauczyciele nie mogą tego zatrzymać. Nie mają często autorytetu. 16-latki nie śpią całą noc, a rano wstają i robimy 6 godzin warsztatów. Taniec, chodzenie na szczudłach, bębny afrykańskie, łuki, pieczenie chleba, taniec z ogniem. Po południu chodzą zmasakrowani, bo w nocy nie spali. Druga noc: padają ze zmęczenia. Trzecia: chodzą grzecznie na paluszkach, żeby przypadkiem kogoś nie obudzić. Już wiedzą, że sen jest potrzebny i trzeba uszanować to, że ktoś jest zmęczony. My im tego nie mówimy, sami do tego dochodzą. Na tym tu polega szkoła życia.

W Kaczym Bagnie nie ma morza, ale jest dużo ognia. –Gramy tu ogniem. Żywioł jest najlepszym nauczycielem. Jak przekroczysz granicę – zostaniesz ukaranym. Nie zachowasz się odpowiedzialnie – to się poparzysz. Kiedy jedna z uczennic pokazała mi kiedyś na rejsie taniec ognia zauważyłem, że to jest dobre narzędzie do integracji grupy. Dzieciaki lgną do tego, co jest niebezpieczne. To jest coś, co je kręci. Kiedy po warsztatach przygotujemy fireshow dla publiczności są tak podekscytowane, że zrobiły coś niesamowitego, że płaczą ze szczęścia. Jesteśmy wtedy z nimi tak blisko, że chcą z nami rozmawiać o wszystkim. O seksie, narkotykach, alkoholu. O dyskryminacji, tolerancji. O rodzinie. O życiu. Takie rozmowy zaczynają się najczęściej po pokazie ognia, czy spektaklu wystawionym dla ludzi. Tak jak na statku po wspólnie przeżytym sztormie i wspinaniu się na reję. Toczą się następnego dnia przy smażeniu naleśników. W przerwie warsztatów. Przy stole. Nauczycielki słuchają często tych rozmów i dziwią się, bo w szkole nikogo nie mogły na takie tematy namówić na godzinie wychowawczej. Mówią jedna do drugiej: Krysiu, czy ty słyszysz o czym oni rozmawiają?

Bagno, nie laboratorium

Michał z Kamilą po naszej rozmowie (w sierpniu 2009 roku) żegnają mnie na drewnianym tarasie, dobudowanym przy wejściu obory. Wychodząc od nich zauważam, że kawałek tarasu wygląda identycznie jak specjalny pomost, odchodzący od przystani, po którym wchodzi się na statek. Michał opowiada, że najbardziej lubi momenty jak dzieciaki schodzą z tego tarasu w stronę autokaru i mówią, że nie chcą stąd odjeżdżać.

Ich rodzice podchodzą do Michała po jakimś pokazie fireshow w mieście albo wystawionym w plenerze spektaklu teatralnym (zagrają niedługo też w prawdziwym teatrze, wystąpią ze swoim spektaklem w Teatrze Wybrzeże) i mu dziękują: -Jak to dobrze, że ten nasz Bartek coś sobie wreszcie znalazł… Zainteresował się czymś! I jest w jakiejś grupie. Już się tak o niego nie boimy.
Czuje wtedy, że Kacze Bagno ma sens. Michał: -To potwierdza, że dobrze wybrałem przebudowując oborę, zamiast grzebania się w laboratorium. Ma satysfakcję także wtedy, gdy udaje się spektakl teatralny i wszyscy za kurtyną płaczą. Jak on na to patrzy to też płacze. Miękki jest w takich momentach. Nic na to nie poradzi.

Myśli wtedy: -Kacze Bagno znów pokazało dzieciakom, że można coś zrobić razem. Zapracować na brawa. Nauczyć się czegoś nowego (i to nie w szkole!) i mieć przy tym fun, a potem pogadać o naprawdę ważnych rzeczach. Że to się udaje, choć kaczory nie biorą udziału w rejsie na żaglowcu na Morzu Śródziemnym, tylko na łące pod Nowym Miastem Lubawskim. W oborze, przy wyschniętym dziś małym bagnie. Tańszym i krótszym niż szkoła pod żaglami, ale równie egzotycznym.